Komu marki, komu dolary, komu banan?
Gdy myślę o mojej książce o, mam nadzieję, bardzo intrygującym tytule „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph”, pojawiaja się w mojej głowie dwie refleksje. Pierwsza z nich, związana z jednym z bardzo nielicznych moich wypadów do biblioteki, kiedy to moja żona rozglądała się, jak rozumiem, za jakąś żydowską literaturą wspomnieniową, a ja nudziłem się jak pies i nagle wpadłem na książkę pisarza Stasiuka zatytułowaną „Deutschland”, przeczytałem z niej dwie pierwsze strony i pomyślałem sobie, że nawet jeśli wszyscy pozostali pisarze świata są ode mnie lepsi, to ja przynajmniej akurat jestem lepszy od Stasiuka, i to lepszy w sposób dla niego wręcz kompromitujący. Każde bowiem, choćby pojedyncze, zdanie z „Marek, dolarów, bananów…” to coś, czego Stasiuk nie jest w stanie osiągnąć, choćby od tego miało zależeć całe jego życie.
Drugie wspomnienie to sytuacja z wrocławskich targów książki sprzed kilku lat, kiedy to do naszego stoiska podeszła pewna pani, być może zaintrygowana okładką, wzięła do ręki tę właśnie książkę, zaczęła ją czytać, a po chwili powiedziała: „To dobre. Poproszę”. Zapytałem, czy życzy sobie autograf, ona powiedziała, że owszem, ja zacząłem szukać długopisu i w pewnym momencie coś mi strzeleiło do głowy, by jej powiedzieć, że to co ona właśnie przeczytała, to całkowita prawda. W tym momencie kobieta zdębiała, zapytała: „Chce pan powiedzieć, że pan tego nie wymyślił?”, a następnie westchnęła ponuro i powiedziała: „To ja w takim razie dziękuję” i odeszła.
Dumny jestem bardzo z tej książki. Pod pewnymi względami, uważam, że jeśli po tych wszystkich latach spędzonych na pisaniu, ma zostać jakieś wspomnienie, to przede wszystkim po niej właśnie. Mówi się czasem, że prawdziwy mężczyzna powinien wybudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. Syna wprawdzie spłodziłem, i to nie byle jakiego, niestety ani drzewa ani domu nie postawiłem i już pewnie nie postawię. Natomiast napisałem książkę „Marki, dolary, banany i bisutonosz marki Triumph” i myślę, że w ten oto właśnie sposób owo zaniedbanie nadrobiłem.
Ktoś zapyta, jaki jest powód by dziś zawracać głowę Czytelnikom, z których i tak większość go czytała, owym „Biustonoszem”, a ja już odpowiadam. Otóż, jak wiemy, tak zwana sytuacja zmusiła mojego kolegę i wydawcę Coryllusa do przeprowadzenia gwałtownego czyszczenia magazynu, a ja się zadeklarowałem, że jeśli z moich wcześniejszych książek zostały jakieś resztki, to niech on mi je wyśle, a ja je będę sprzedawał, jak to mówią Brytyjczycy, head-to-head, jak najbardziej z indywidualną dedykacją. I oto dziś, jak się dowiaduję, na początek przyjdzie tu parędziesiąt sztuk owych „Biustonoszy”. Wszystkich więc, którzy albo tej książki nie mieli okazji czytać, ale też tych, którzy ją i mają i czytali, ale chcialiby z jakiegoś powodu otrzymać tak zwany egzemplarz autorski, zachęcam do kontaktu pod adresem [email protected].
A dziś, trochę na zachętę, a trochę dla nauki, fragment, który tak bardzo się swego czasu spodobał pewnej pani z Wrocławia, że kiedy się dowiedziała, że to prawda, dostała cholery.
Otóż gdybym to dziś miał się upić z moim kolegą Hickiewiczem, a następnie ruszyć w nocne miasto, od pięknych samotnych dziewcząt bym się nie opędził. Każdego wieczora, po 23 wychodzę z moim psem na ostatni przed snem spacer i widzę te dziewczyny, wracające same do domu, najwidoczniej z tak pięknie kiedyś zwanych wieczorków. I zastanawiam się, czemu nikt ich nie odprowadza? Czemu one są takie samotne? Przecież to są często naprawdę bardzo ładne dziewczyny. Wystrojone, wyszykowane, zgrabne i eleganckie. Wracają do domu bez nikogo, bo nikt im nie zaproponował, że je odprowadzi. Bo zapewne w momencie jak wstały, mówiąc, że na nie już czas, jedyne co usłyszały to owo okrutne „nara”. A może nawet i nic nie usłyszały, bo usłyszeć nie miały od kogo.
I kiedy się zastanawiam, gdzie są ci chłopcy, to widzę niekiedy i ich. Nawalonych, brudnych bałwanów w bejbolówkach, lub w kapturach, wyżelowanych, pokrzywionych straceńców, bez rozumu, bez ambicji i perspektyw. I tylko raz na jakiś czas, pomiędzy jednych a drugich, spadnie kromka z masłem, wyrzucona z okna na piątym piętrze przez jedną Dominikę, która powoli umiera. Jak oni wszyscy. I tylko mój pies idzie spokojnie, jakby nic już nie istniało poza tym spacerem. Zadowolony jak jasna cholera. Mój labrador.
A zatem raz jeszcze, zachęcam do kontaktu. Moją trzecią z kolei książkę „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph” można zamawiać bezpośrednio u mnie. Dedykacja w cenie.
tagi: książki wspomnienia marki dolary banany
![]() |
krzysztof-osiejuk |
9 lutego 2018 09:27 |
Komentarze:
![]() |
Shork @krzysztof-osiejuk |
9 lutego 2018 12:35 |
ze swojej strony mogę zapewnić, że moja twórczość jest całkowicie zmyślona. Gdybym opisywał rzeczywistość jaką postrzegam, nigdy byście w nią nie uwierzyli...
![]() |
bolek @krzysztof-osiejuk |
9 lutego 2018 13:06 |
"Dumny jestem bardzo z tej książki."
Masz pełne prawo być! Jest po prostu świetna.
Czyta się ją jednym tchem.
Właśnie, z przerażeniem ;- ), zauważyłem, że do końca zostało mi ok 5 historii i aby przedłużyć ten magiczny kontakt, wprowadziłem ograniczenie do jednej historii dziennie :-)
Jak ktoś jeszcze nie czytał to gorąco polecam.
![]() |
Grzeralts @krzysztof-osiejuk |
9 lutego 2018 20:38 |
Egzemplarz autorski przyda się zawsze. Mail w drodze.
![]() |
krzysztof-osiejuk @Shork 9 lutego 2018 12:35 |
9 lutego 2018 23:40 |
Chyba będę musiał to wykorzystać.
![]() |
krzysztof-osiejuk @bolek 9 lutego 2018 13:06 |
9 lutego 2018 23:41 |
Jak już Gabriel opróżni magazyn, to poproszę go, by mi wydał sequel.
![]() |
krzysztof-osiejuk @Grzeralts 9 lutego 2018 20:38 |
9 lutego 2018 23:42 |
Dzięki.
![]() |
Shork @krzysztof-osiejuk 9 lutego 2018 23:40 |
10 lutego 2018 09:02 |
ależ bardzo proszę