-

krzysztof-osiejuk : To ja

Nick Cave, czyli no i cóż że Torwar

W związku z koncertem Nicka Cave’a, wyjeżdżam dziś na dwa dni do Warszawy, a więc kolejny tekst będzie dopiero w czwartek. Dziś natomiast, by uczcić to wydarzenie – bo jest to wydarzenie niewątpliwie – chciałbym niektórym przypomnieć, a innych zapoznać z tekstem, jaki poświęciłem owemu niezwykle utalentowanemu artyście w swojej książce „Rock and roll, czyli podwojny nokaut”.

 

      Kiedy piszę te refleksje, oglądam sobie jednocześnie występ Nicka Cave’a na Coachella Festival, i powiem uczciwie, że od czasu, gdy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem go jeszcze z Birthday Party, nie miałem tak silnego poczucia, że oto mam do czynienia ze zjawiskiem artystycznym – ale też czysto ludzkim – na poziomie świadomości, co znaczy być człowiekiem obdarzonym talentami, jakiego zwykle oglądać nie mamy okazji.

      Żeby zrozumieć, do czego zmierzam, kiedy nagle wyciągam kwestię talentów wykorzystanych od początku do końca, musimy jednak wrócić do początków, a więc do czasów wspomnianego The Birthday Party. Otóż była to grupa kompletnie zaćpanych, zaprutych alkoholem, półprzytomnych Australijczyków, grających muzykę popularnie zwaną punk rockiem, ale tej jej odmiany, której cechą szczególną było z jednej strony to, że normalny człowiek, ze względu na zgiełk i wściekłość, na jakim ona była oparta, nie był w stanie jej słuchać choćby przez minutę – w końcu, jak długo można zachować cierpliwość w stosunku do żywego wrzasku, jeśli czymś przerywanego, to jazgotem gitar? –  a z drugiej, teksty, będące poezją w sensie jak najbardziej dosłownym.

      Muzyka The Birtday Party to było coś takiego, że gdyby komuś nieprzygotowanemu puścić Sex Pistols, Exploited, The Clash, Dead Kennedys… cokolwiek z tamtej strony, a kiedy ten ktoś będzie uciekał, zagrodzić mu drogę którąkolwiek z piosenek The Birthday Party, ten ktoś by natychmiast zaczął błagać, by mu natychmiast puścić „God Save The Queen”. To, jeśli idzie o muzykę. Dalej jednak mieliśmy już tylko te teksty, jak mówię, stanowiące czystą – równie trudną do zniesienia, jak sama muzyka – poezję, no a na końcu już tylko jego, Nicka Cave’a – człowieka w nieodmiennym garniturze i koszuli bez krawata, przypominającego bardziej ucznia Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych, wracającego do domu po lekcjach, niż wokalistę zespołu punk-rockowego. Pod tym akurat względem, w nim zdecydowanie więcej było Smitha z The Fall, tyle że w zestawieniu z  muzyką The Birthday Party, The Fall to było coś dla miłośników Kyley Minogue.

      The Birthday Part wyewoluowało w stronę Bad Seeds, następnie zmieniło się samo Bad Seeds, i zupełnie niepostrzeżenie okazało się, że sztuka Nicka Cave’a stała się najbardziej jednoznacznym popem, w tym sensie, że, gdybyśmy się zapytali przeciętnego czytelnika Przewodnika Inteligenta „Polityki”, czy kolekcjonera serii „Gazety Wyborczej”, zatytułowanej
„Co każdy kulturalny człowiek przeczytać powinien”, jakiej muzyki słucha, gdy już po raz 10 obejrzy „Misia” i „Seksmisję”, odpowiedziałby, że Stinga, U-2, Nosowską, Savalla i oczywiście Nicka Cave’a.

      I to jest dla mnie coś absolutnie niewyobrażalnego. Ja oczywiście rozumiem, że niezbadane są ścieżki, którymi chadza gust konsumenta, i że przy odrobinie szaleństwa, jeden czy drugi może ni stąd ni z owąd zacząć się zachwycać nawet kimś takim, jak Picasso. Jednak to, co się stało w przypadku Nicka Cave’a, stanowi dla mnie zagadkę nierozwiązywalną. Słucham jego występu na Coachella Festival i widzę dokładnie tego samego człowieka, co 30 lat temu – nawet fizycznie niemal tego samego – słyszę dokładnie tę samą dziką intensywność, co przed laty, to samo szaleństwo, co wtedy, gdy oni śpiewali „King Ink”, ani odrobinę mniej wymagające, gdy idzie o typ oddalenia od wszystkiego tego, co się nazywa popem, a jednocześnie świetnie wiem, że dziś Nick Cave to sam środek najbardziej podstawowego mainstreamu. Co to za cholera???

      Czasem sobie myślę, że ja się niepotrzebnie tak napinam, bo odpowiedź tu jest śmiesznie prosta, i doskonale się mieści w całej tej chorej logice, jaka kieruje się dziś przemysł rozrywkowy. Otóż w pewnym momencie Nick Cave postanowił się związać ze wspomnianą wcześniej Kyley Minogue, a nawet nagrał z nią jedną piosenkę, która stała się światowym przebojem. Jest więc oczywiste, że w momencie gdy on sprzedał duszę Diabłu, za uzyskane z tej transakcji pieniądze kupił sobie wszystko, co chciał, a więc sławę, uznanie, szacunek, a nawet coś, co pozornie nie jest do kupienia, a więc serca i dusze słuchaczy. I ja oczywiście biorę pod uwagę, że tak mogło być. Możliwe, że tak to właśnie działa. Wystarczy zaśpiewać piosenkę z Kyley Minogue i człowiek jest ustawiony do końca życia. Jest jednak coś, co mi każe podejrzewać, że nie o to poszło.

     Otóż krąży plotka, że Nick Cave jest człowiekiem, który nawrócił się na wiarę w Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego. On naturalnie jest zbyt inteligentnym człowiekiem i artystą, by się publicznie zdeklarować co do tego typu spraw, niemniej istnieje wystarczająco dużo tropów, wskazujących na to, że Nick Cave tworzy dziś sztukę szczerze religijną, i religijną tym bardziej, im mniej ostentacyjną. A jeśli to jest prawda, to ja jestem gotów założyć, że efekt tego rodzaju podejścia nie mógł być inny. To musiał być punk-rock, z całym swoim wrzaskiem, skowytem, zawodzeniem, z tym wydartym Diabłu sercem, tyle że pozbawiony tego jednego elementu, który odpychał, a mianowicie samego Diabła.

      Kończy się wspomniany koncert, jaki dwa lata temu Nick Cave dał na Coachella Festival i on właśnie wszedł w sam środek publiczności i tam odprawia tę swoją Mszę… i niczego się nie  boi, bo wie, że za nim stoi Prawda. A na scenie widzimy potężny chór dziecięcy, który tak fantastycznie uzupełnia ten chaos i nadaje mu ów święty ład. Nick Cave i The Birthday Party. Któż by się spodziewał takiego obrotu sprawy?

 

 

Moje książki jak zawsze są do kupienia w księgarni na stronie www.basnjalniedzwiedz.pl. Polecam szczerze. Zamiar miałem zawsze taki, by to poszło w kierunku przedstawionym wyżej.

 



tagi: nick cave  torwar 

krzysztof-osiejuk
24 października 2017 09:52
3     1346    3 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekBielany @krzysztof-osiejuk
25 października 2017 00:13

@ vdo.

Pierwsze skojarzenie: the blue bus is calling us.

Drugie: 2:48 !

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @MarekBielany 25 października 2017 00:13
25 października 2017 15:18

No i słusznie.  W końcu to jest wypełnione śmiercią.  

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @krzysztof-osiejuk 25 października 2017 15:18
27 października 2017 01:33

Just remember the death is not the end.

https://www.youtube.com/watch?v=Ao0lyPjYQw0&index=3&list=RDw95qbc0iKJY

dopiero wczoraj poznałem po Tym Pięknym Świecie. Pop.

Panie Krzysztofie. Czapki z głów !

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować