-

krzysztof-osiejuk : To ja

Workhouse, czyli jak Imperium budowało Auschwitz

Gdy parę lat temu ujawniono listę osób, które odmówiły przyjęcia od brytyjskiej królowej Orderu Brytyjskiego Imperium, okazało się, że wśród wielu zasłużonych dla Imperium, jest też autor Roald Dahl. Oczywiście natychmiast pojawiły się komentarze, że Dahl zlekceważył ów honor, bo tak naprawdę w swojej niewyobrażalnej pysze, liczył na tytuł kawalerski, tak by jego żona mogła być tytułowana Lady Dahl, my jednak mamy bardzo mocne podstawy, by twierdzić, że przyczyny tego gestu mogą być znacznie głębsze i sięgają czasów dawniejszych, niż koniec XX wieku.

      Roald Dahl pisał głównie książki dla dzieci, jednak obok tego wydał dziesiątki krótkich opowiadań dla dorosłych i dwie książki ze wspomnieniami – z dzieciństwa i z wczesnej młodości. I to właśnie w pierwszym z owych dwóch zbiorów wspomnień, opisując swoje życie szkolne, Dahl tworzy obraz tak straszny, że żadne słowa nie są w stanie powtórzyć tego wrażenia i nie pozostaje nam nic innego, jak zacytować odpowiedni fragment z jego książki zatytułowanej po prostu „Boy”:

      „Nie ma nic złego w kilku szybkich klapsach na pupę. Niegrzeczne dziecko będzie z nich prawdopodobnie miało same korzyści. Jednak nasz dyrektor nie dawał nam klapsów, kiedy wyciągał swój kij, by nas ukarać. Bogu dzięki, nigdy nie uderzył mnie, jednak pewien mój bliski kolega imieniem Michael opisał mi bardzo dokładnie, jak ów proceder się odbywał. Najpierw dyrektor kazał Michaelowi zdjąć spodnie i uklęknąć na kanapie w taki sposób, by jego głowa i ręce zwisały poza kanapę. Następnie bardzo mocno uderzył Michaela laską w pupę. Potem, czekając aż ból osiągnie najwyższy poziom, nastąpiła pauza, dyrektor odłożył laskę i zajął się nabijaniem fajki tytoniem. W tym samym momencie rozpoczął swój wykład na temat grzechu i występku. Kiedy uznał, że moment jest dobry, znów uniósł laskę i znów na drżące pośladki Michaela spadł straszny cios. I wtedy znowu dyrektor zrobił przerwę i wrócił do swojej fajki. Po jakichś trzydziestu sekundach na pupę Michaela spadło trzecie straszne uderzenie. I po raz kolejny laska wróciła na miejsce, natomiast dyrektor wyjął zapałki, spróbował zapalić fajkę, lecz zanim tytoń się zapalił, zapałka zgasła. A więc znów uderzenie i znów wykład na temat grzechu. Owa powolna i straszna ceremonia trwała aż na pupę Michaela spadło dziesięć kolejnych uderzeń i przez cały ten czas dyrektor bawił się swoją fajką i zapałkami, i bez chwili przerwy prowadził swój wykład na temat zła i występku i grzechu i nieposłuszeństwa i złego zachowania. Nie zamilkł nawet wtedy, gdy bił. Na zakończenie, dyrektor dał Michaelowi miskę z wodą, gąbkę i ręcznik i przed założeniem spodni, kazał mu się obmyć z krwi”.

      W nieco innym miejscu zapisuje Dahl takie słowa:

      „To jednak co, gdy chodzi o tego dyrektora, wydaje się być najbardziej interesujące, to fakt, że on w kolejnych latach stał się osobą bardzo znaną. Kiedy kończyłem trzecią klasę, ni stąd ni zowąd powołano go na stanowisko Biskupa Chester i musiał się wyprowadzić do pałacu nad rzeką Dee. Pamiętam bardzo dobrze, jak w tamtym czasie zachodziłem w głowę, jak to możliwe, że ktoś kto dotychczas był zaledwie nauczycielem jednym gwałtownym skokiem zostaje biskupem. Jednak przede mną wznosiły się wciąż większe zagadki.

      Z Chester już wkrótce mój dyrektor został awansowany na Biskupa Londynu, a po następnych kilku latach wspiął się na najwyższy szczebel owej drabiny i został samym Biskupem Canterbury! I to nie kto inny jak on, dostał zadanie, by w Westminster Abbey nakładać koronę na głowę naszej obecnej królowej, z połową świata przed telewizorami. I popatrzcie tylko – oto on, człowiek, który w moich latach szkolnych w najbardziej okrutny sposób dręczył dzieci będące pod jego opieką”.

      Dużo pisze Dahl o angielskiej szkole i to nie tylko w kontekście kar czysto fizycznych, ale również psychicznych tortur, jakim uczniowie byli poddawani ze strony nauczycieli, ale przede wszystkim może o całym, bardzo starannie wypracowanym przez szkołę systemie wyjątkowo metodycznej opresji młodszych uczniów przez uczniów starszych, który nie mógł nie robić wrażenia nieodłącznego elementu całego procesu szkolnej edukacji, gdzie chodziło o to, by kolejne pokolenia przygotować do wcale niełatwych warunków, jakie na wielu z nich już czekały w koloniach.

       By pokazać najlepiej jak tylko mogę, co mam na myśli, chciałbym zacytować wprawdzie nie Anglika, lecz Irlandczyka, takiego jednak Irlandczyka, któremu to Anglicy dziś stawiają pomniki, i jak się zdaje nie bez powodu. Oto George Bernard Shaw i jego słynna gdzieniegdzie deklaracja z roku 1931, podczas której zademonstrował swój, może jeszcze bardziej słynny, zmysł ironii, tak zawsze przez Brytyjczyków ceniony:

      „Każdy z nas zapewne zna co najmniej pół tuzina osób, z których świat nie ma najmniejszego pożytku i które sprawiają znacznie więcej kłopotów, niż są tego warte. Posadźmy ich więc przed sobą i zapytajmy: ‘Drogi Panie i Szanowna Pani, czy bylibyście tak uprzejmi i zechcieli nam podać choć jeden powód, dla którego powinniście istnieć? Jeśli jednak nie potraficie usprawiedliwić swojej obecności na tym świecie, jeśli nie potraficie pracować dla społeczeństwa, jeśli nie jesteście w stanie wyprodukować tyle ile konsumujecie, staje się zupełnie jasne, że nas nie stać na to, by zmuszać społeczeństwo do tego, aby podtrzymywało was przy życiu. Wasze życie bowiem nie przynosi nam jakichkolwiek korzyści. Wam zresztą również’”.   

     Myślę że mamy teraz bardzo odpowiedni moment, by wyjaśnić, czemu przedstawiając tekst tak naprawdę nie poświęcony żadnemu z wyżej wymienionych Brytyjczyków, ale czemuś zupełnie innemu, zacząłem właśnie od nich, Dahla i Shawa. Otóż chciałem opowiedzieć o pewnym ściśle brytyjskim wynalazku, dość dobrze opisanym przez samych Brytyjczyków, z którego oni wprawdzie nie są może zbyt dumni, ale z całą pewnością nie wstydzą się go na tyle, by próbować się z nim przed światem chować. Chciałem opowiedzieć o historii jego powstania, o jego kształcie, a nawet o teoretycznych przynajmniej celach jego zastosowania w życiu brytyjskiego społeczeństwa, ale też o faktycznych, jak sądzę, przyczynach, dla których Korona zdecydowała się na jego zastosowanie w praktyce. No a do tego, relacja na temat systemu brytyjskiej edukacji oraz opinia Georga Bernarda Shawa na temat pożytku, jakiego nie ma społeczeństwo z utrzymywania przy życiu elementów na nim pasożytujących, oba te świadectwa mogą się okazać konieczne.

       Rozmawiamy więc dziś o czymś, co jest znane powszechnie pod nazwą workhouse, która oczywiście w języku polskim nie występuje, a którą by można chyba najbardziej sensownie przetłumaczyć, jako dom, czy obóz pracy. Otóż początki owych workhouses sięgają jeszcze roku 1388 , kiedy to na Wyspach wprowadzono ustawę pod nazwą Statute of Cambridge, a której oryginalnym celem było zapewnienie Koronie rąk do pracy, tak bardzo potrzebnych od czasu, gdy wielka zaraza znana powszechnie jako „Czarna Śmierć” wybiła niemal połowę mieszkańców kraju. Myśl była taka, by tych którzy wyrwali się z rąk śmierci i z różnych przyczyn, zamiast siedzieć na miejscu, porzucali swój dom, swoją wieś, czy w ogóle swoją okolicę, i snuli się po świecie, zatrzymać na miejscu i zmusić do pracy. Niektórzy Brytyjczycy dziś nawet jeszcze uważają, że to właśnie tamta ustawa pomogła zdefiniować coś, co mimo że w owych latach mogło jeszcze takiego akurat wrażenia nie robi

, setki lat później przybrało kształt państwa opiekuńczego, a więc państwa, któremu los człowieka nie jest obojętny.

      Pierwsze jednak workhouses pojawiły się dopiero za czasów Elżbiety I. W średniowieczu brytyjska biedota otrzymywała naturalną pomoc ze strony Kościoła, który ową pomoc traktował jako część swojego naturalnego chrześcijańskiego obowiązku. Jednak po tym, jak w latach 30-tych XIV wieku Henryk VIII kazał zburzyć i spalić wszystkie klasztory, a mnichów wymordować, biedni i bezradni zostali wydani na łaskę losu. W odpowiedzi na nową i nie do końca dla rządzących wygodną sytuację, królowa Elżbieta, przy pomocy ustawy o pełnej nazwie Act for the Relief of the Poor, a w skrócie znanej jako Poor Law Act, w roku 1601 zleciła, by każda parafia otworzyła na swoim terenie dom, w którym ludzie starzy i chorzy będą mogli znaleźć schronienie i opiekę. Czemu tak postąpiła? Nie wiadomo. Niektórzy twierdzą, że to wyłącznie z dobrego serca.

        Dopiero jednak gwałtowny wzrost ludności Wysp, jaki nastąpił w XIX wieku, kiedy to liczba mieszkańców Anglii, Walii i Szkocji podskoczyła z 10 do 45 milionów, przy jednoczesnym rozwoju nowych technologii, które przede wszystkim zaczęły zastępować tradycyjne rolnictwo, ale może w głównej mierze dzięki serii tragicznych lat nieurodzaju, doszło do sytuacji, że już w latach 30-tych okazało się, że dotychczasowe formy pomocy ludziom biednym stają się zwyczajnie nieefektywne.

      W odpowiedzi na nowe potrzeby, w roku 1834 wprowadzono nową ustawę, a raczej poprawkę do ustawy wcześniejszej, która zafunkcjonowała pod nazwą New Poor Law, a której podstawowy pomysł sprowadzał się do tego, by każdego, kto nie zgodzi się zamieszkać w workhousie, pozbawić wszelkiej publicznej pomocy.  Pojawił się też pomysł, by owe, jak je tu nazwaliśmy, „domy pracy”, a więc z praktycznego punktu widzenia, jak najbardziej klasyczne obozy koncentracyjne, były prowadzone z bardziej biznesową perspektywą, co oczywiście musiało się sprowadzać do tego, by – użyjmy tego słowa – osadzeni świadczyli pracę jedynie za jedną miskę chudego mleka z minimalną ilością płatków owsianych. (Gdyby ktoś miał pewne skojarzenia, to owszem, tę właśnie dzienną porcję płatków miał na myśli Oliver Twist Dickensa, gdy wygłosił swoje słynne zdanie: „Please, Sir, I want some more”). Większość z osadzonych zresztą była zatrudniona przy pracach nie wymagających żadnych zdolności poza odpornością na śmierć z wyczerpania, a więc takich jak rozbijanie kamieni, ekstrakcja pakułów, czy wreszcie kruszenie kości do produkcji nawozu. Ta ostatnia praca została zresztą ostatecznie mieszkańcom workhousów odebrana, kiedy władze dowiedziały się, że podczas kruszenia gnijących kości dochodzi między robotnikami do ciężkich walk o zdobycie choćby szczypty szpiku. Jednak, teoretycznie przynajmniej, założenie było takie, że XIX-wieczny workhouse miał stworzyć ludziom takie warunki pracy, by stała się ona najcięższa z możliwych, a to z kolei po to, by wszyscy ci, którzy są wprawdzie biedni, ale wciąż jeszcze na tyle sprawni, by wykonywać bardziej wymagające prace, jednak się nie zgłaszali, ponieważ jednak w brytyjskich miastach bieda była wówczas tak dojmująca, że ludzie najzwyczajniej w świecie umierali na ulicach, dla części z nich ów workhouse stanowił być może już ostatnią szansą, by żyć.

        Wraz z nadejściem XIX wieku workhouse gromadził już niemal wyłącznie  ludzi starych, słabych i chorych, natomiast ludzie biedni, ale jakoś tam jednak jeszcze sprawni, wciąż przysłowiowymi zębami i pazurami czepiali się zwykłego życia poza murami jego murami, co w roku 1929 doprowadziło do uchwalenia kolejnej ustawy, umożliwiającej miastu przejąć lokalny workhouse i uczynić go częścią państwowego systemu opieki zdrowotnej. 

       Mimo tego jednak znaczna ich część wciąż funkcjonowała jako osobne jednostki. Dopiero ustawa z roku 1948, wprowadzona pod nazwą National Assistance Act, zastąpiła wcześniejsze Poor Law, i owe przedziwne obozy pracy zostały ostatecznie pozamykane.

       Wciąż pojawia się tu i ówdzie opinia, że faktycznie na klasyczny workhouse należy patrzeć jak na swego rodzaju przytułek, gdzie wszyscy ci, którzy inaczej by niechybnie zmarli z głodu, mogli znaleźć schronienie, a zatem wypada nam je też traktować, jako jednak bardziej wybawienie, niż przekleństwo. Są jednak co najmniej dwa powody, by tę opinie odrzucić, jak najgorszą zarazę. Przede wszystkim, jeśli przyjrzymy się całej historii Brytyjczyków, ostatnią rzeczą, jakiej się po nich można spodziewać, będzie współczucie dla ludzi biednych i bezradnych. Wręcz przeciwnie, oni akurat dali wielokrotnie dowody na to, że dla nich człowiek biedny i bezradny nadaje się wyłącznie do tego, by go wykorzystać do końca, a następnie pozwolić mu zdechnąć gdziekolwiek. Już w roku 1806, najlepiej jak tylko można, znany szkocki kupiec, urzędnik, a przede wszystkim twórca pierwszych na Wyspach oddziałów policyjnej prewencji, tak zwanej Thames River Police, Patrick Colquhoun, odsłonił ten rodzaj filozofii, oświadczając, że „Bieda jest najbardziej koniecznym i nieuniknionym składnikiem życia społecznego, bez którego w cywilizowanym państwie naród nie potrafiłby istnieć.  Bieda stanowi ludzki los, a jednocześnie jest źródłem dobrobytu, jako że bez biedy nie byłoby pracy, a bez pracy nie byłoby bogactwa, splendoru, wygody i wszelkich korzyści dla tych, którym się powodzi”.

      I to jest pierwszy powód, dla którego sugestię, że workhouse powinniśmy traktować, jako sposób na walkę z biedą. Drugi powód wydaje się być jeszcze bardziej przekonujący, a stoi za nim czysta praktyka w postaci samej metody, zgodnie z którą przeciętny workhouse był zorganizowane. W relacjach historyków powtarza się wielokrotnie uwaga, że życie jakie oferował workhouse było tak ciężkie, po to, by ono dla tych co żyli jeszcze na ulicy stanowiło demonstrację tego, co ich czeka, jeśli się za siebie nie wezmą. Z drugiej jednak strony istnieją wciąż spisane wspomnienia ludzi, żyjących w tamtych czasach, i z tego co oni opowiadają, wynika, że było wielu, którzy woleli umrzeć, niż trafić w to straszne miejsce, a jednak trafiali, wyciągani z domów, zbierani z ulic, często w ramach klasycznych łapanek.

       I wcale nie trzeba było być biednym, by się tam znaleźć. Oto co o owych „przytułkach” pisze Jennifer Worth w swojej książce „Shadows of the Workhouse”:

       „Moje pokolenie dorastało w jego cieniu. Nasi rodzice i dziadkowie żyli w nieustannym strachu, że stanie się coś nieprzewidzianego i któryś z nich skończy w jednym z tych okropnych budynków. Wypadek, choroba, czy utrata pracy mogły oznaczać utratę środków utrzymania, eksmisję, a następnie bezdomność. Również, do tego, by tam trafić mogła prowadzić  przypadkowa ciąża, czy śmierć rodziców. Dla wielu osób, workhouse stał się przerażającą rzeczywistością.

      […] Niektórzy twierdzą, że ich pojawienie się  stanowiło prawdziwy początek państwa opiekuńczego. I rzeczywiście jest bardzo prawdopodobne, że intencje, jakie kierowały pomysłodawcami owego planu były skierowane na zapewnienie warunków do życia dla tych najbiedniejszych, a tym samym ów projekt o niemal sto lat wyprzedził czas gdy termin „państwo opiekuńcze” pojawił się po raz pierwszy, jednak w pewnym momencie w tym pozornie pięknym planie coś się fatalnie zepsuło i workhouse stał się synonimem hańby, cierpienia i rozpaczy. Ludzie często woleli umrzeć, niż znaleźć się w którymś z tych domów, i wielu rzeczywiście wybierało śmierć. Dziadek mój opowiadał o człowieku, który na wieść o tym, że zostanie zabrany, powiesił się. Większość biednych ludzi żyła nieustannie na ostrzu noża, na granicy między tym co wciąż jeszcze mają, a workhousem. Dla nich owa przeprowadzka nie oznaczała upragnionego bezpieczeństwa, lecz ciemną i przerażającą czeluść, z której nie będzie ucieczki”.

       W ten sposób dochodzimy do punktu, w którym wypada nam się zastanowić, w jakim celu – nawet zakładając, że intencje samej Elżbiety były czyste, w co można wątpić – Imperium uznało za stosowne wprowadzić ów system i to w takiej, a nie innej formie. Do tego jednak potrzebujemy przyjrzeć się bliżej, jak on wyglądał. Otóż o tym, co się tam działo można opowiadać bardzo długo, jednak dziś dla nas najważniejsze są dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że w tych czystych i zadbanych celach, czy to z głodu czy z przepracowania, czy wreszcie od ran zadanych przez „opiekunów”, umierało się niemal równie często, jak w kupie ludzkich odchodów na ulicy. Po drugie, każdy workhouse zaprojektowany był w taki sposób, by od samego początku zwożone tam rodziny były rozdzielane i to rozdzielane tak, że mężczyźni, kobiety i dzieci, choćby i niemowlęta, mieszkali w osobnych częściach kompleksu, i nierzadko owo rozdzielnie było tak skuteczne, że wiele z tych rodzin już do śmierci nie miało okazji się spotkać ponownie: wspomniana wcześniej Jennifer Worth opowiada historię młodej prostytutki zabranej z ulicy z zaawansowaną ciążą, której tuż po rozwiązaniu dziecko odebrano, jako własność Korony, a ja samą wypuszczono w świat, gdzie ostatecznie z rozpaczy straciła rozum. No i może przede wszystkim – i to jest również fakt potwierdzony wielokrotnie – należy pamiętać, że wiele z dzieci tam umieszczanych, było następnie wysyłanych za granicę do kolonii, by tam już na służbie Imperium budować jego potęgę, choćby przez pracę na rzecz zwiększenia brytyjskiego eksportu. Choćby tylko dwie instytucje, działające pod nazwami Home Children i Philanthropic Farm School, w latach 1850-1871 wysłały do kolonii ponad 1000 chłopców. Natomiast w roku 1869 dwie bardzo ambitne panny, Maria Rye i Annie Macpherson, podjęły działalność sprowadzającą się do wyciągania z obozów całych grup, czy to zgarniętych z ulic sierot, czy też odebranych rodzicom dzieci, i wysyłania ich do Kanady.  Kanadyjskie władze za każde dostarczone dziecko płacił owym dobrym kobietom drobne honorarium, jednak większość kosztów była pokrywana z funduszów dobroczynnych, lub z puli wyznaczanej regularnie przez Poor Law. Ile w sumie było tych dzieci, nie wiadomo, natomiast biorąc pod uwagę fakt, że wedle danych jak najbardziej oficjalnych przez owe obozy przewinęło się w sumie 60 milionów (tak, tak – mówimy o milionach!) ludzi, ich liczba musiałaby z pewnością robić wrażenie.

       I wydaje się, że nie trzeba specjalnej inteligencji, by w tym momencie połączyć owe trzy wspomniane na początku niniejszej refleksji świadectwa. Pierwsze z nich to świadectwo Roalda Dahla, z którego wynika niezbicie, że jeśli przyjąć, że Brytyjczycy nic nie robią ot tak sobie, system edukacji przyjęty przez Imperium zawsze i przede wszystkim miał służyć Imperium, a to przez zbudowanie bezwzględnego, bezlitosnego i pozbawionego jakichkolwiek skrupułów brytyjskiego pana. Drugie, to świadectwo George’a Bernarda Shaw, który w pewnym sensie zaprezentował nam teoretyczne podstawy owej wielkiej idei, jaką jest Imperium. No i wreszcie owe częściowo już zapomniane, ale wciąż istniejące świadectwa ludzi, którzy widzieli, w jaki to sposób Imperium zbierało z ulic owe śmieci, z których na i tak przeludnionych Wyspach nie było najmniejszego pożytku, a mogli się jak najbardziej przydać na Karaibach, w Indiach, w Afryce, czy gdziekolwiek indziej na świecie. Wszak, jak to wyraźnie swego czasu napisał znany nam skądinąd królewski czarownik John Dee, Imperium nie ma granic.



tagi: imperium  auschwitz  dahl  

krzysztof-osiejuk
15 maja 2017 09:02
19     3273    19 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Janek-D @krzysztof-osiejuk
16 maja 2017 10:17

 Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie dać plusa, jeden z tych wstrząsających artykułów, który streszczam znajomym jak mogę :).

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @krzysztof-osiejuk
16 maja 2017 11:04

Teraz można go już linkować. 

zaloguj się by móc komentować

Brzoza @krzysztof-osiejuk
16 maja 2017 11:20

Dziękuję za Tekst o workhouse.

 

workhouse=obóz koncentracyjny.

workhosue jako początek państwa opiekuńczego.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @krzysztof-osiejuk
16 maja 2017 11:32

Możesz tu wrzucać co chcesz

zaloguj się by móc komentować

Rozalia @krzysztof-osiejuk
16 maja 2017 16:08

Wstrząsające. Stopniowo się oswoje i powiążę te fakty o Imperium które znam, z tymi, które od dwóch lat stopniowo poznaję. Wstrząsnęło to mną dlatego, że oni mają w takich sprawach wielowiekową wprawę. I żadnej litości. Są tylko różne etapy podłości.

Pamiętam angielski film, wyświetlany w TV w latach siedemdziesiątych. "Kate, gdzie jest twój dom". Film był współczesny, o dziewczynie, która będąc już mężatką, rodzi dziecko, ale cała rodzina traci środki do życia i ląduje w przymusowym przytułku. Wszyscy oddzielnie.

Byłam wtedy na tyle młoda i naiwna, że pomimo przeżyć jakie mi ten film dostarczył, umniejszałam grozie, tłumacząc sobie, że PRL na siłę chce pokazywać zachód w złym świetle.

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @krzysztof-osiejuk
16 maja 2017 19:18

Po prostu straszne, ale też ta wiedza o "duszy brytyjskiej" jest absolutnie konieczna. Oni tak skutecznie przemilczają w pracach naukowych lub umiejętnie pomniejszają skalę zbrodniczego procederu - w beletrystyce. To jest bardzo ważna notka. Każdy obywatel RP winien mieć tę wiedzę, aby móc na zimno obserwować takich "zrzutków" jak np. pan Norman Davies.

zaloguj się by móc komentować

emi @krzysztof-osiejuk
16 maja 2017 20:31

To wiedza- jak pisze Pantera- jest konieczna i jako taka musi być powtarzana (repetitio...). Ja dopiero przy trzecim akapicie uświadomołam sobie, że już to czytałam i jakie to było straszne! Wyrzuciłam i już, z głowy :(

A przecież brak wiedzy może kosztować

zaloguj się by móc komentować

Tenerka @pink-panther 16 maja 2017 19:18
17 maja 2017 09:18

Ten tekst p.Krzysztofa potwierdza to o czym pisze p.Gabriel, a mianowicie że są Poważne Państwa z Doktryną, które realizują Plan konsekwentnie, bezwzględnie i jak trzeba bezlitośnie. A mr.Davis jest strażnikiem narracji po prostu. Od wielu lat męczę jego cegłę "Europa", teraz wiem czemu mi "nie wchodzi". Zerkne tam ponownie. Ciekawe czy znajdę wzmiankę o wołach, a może coś o tych tysiącach dworów i dworków, oazach polskości utraconych na Kresach? 

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @krzysztof-osiejuk
18 maja 2017 07:26

To jeden z twoich najlepszych tekstów. I kamień milowy do zakazu wjazdu do UK. Aczkolwiek on wcale nie jest o UK.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @Janek-D 16 maja 2017 10:17
18 maja 2017 19:32

@Janek-D

To prawda. Sam byłem pod wrażeniem.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @Brzoza 16 maja 2017 11:20
18 maja 2017 19:34

@Brzoza

Moim zdaniem Brytyjczycy mają naprawdę się czym chwalić. To są prawdziwi pionierzy.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @gabriel-maciejewski 16 maja 2017 11:32
18 maja 2017 19:35

No właśnie widzę. Troche się spóźniłem, ale to nadrobię.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @Rozalia 16 maja 2017 16:08
18 maja 2017 19:37

@Rozalia

Mnie się zawsze wydawało, że tak zwane "brytyjskie kino społeczne" to socjalistyczna propaganda. Dopiero po latach dowiedziałem się, że oni nie kłamali ani troszeczkę.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @pink-panther 16 maja 2017 19:18
18 maja 2017 19:39

@pink-panther

Akurat gdy chodzi o workhousy, oni już nic nie ukrywają. Myślę, że w pewien perwersyjny sposób są z nich nawet dumni.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @Tenerka 17 maja 2017 09:18
18 maja 2017 19:40

@Tenerka

Davis to pionek. Zwykły TW.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @Grzeralts 18 maja 2017 07:26
18 maja 2017 19:42

@Grzeralts

Owszem, ciekawy, natomiast czy jeden z najlepszych to już nie byłbym taki pewny. No ale ja napisałem ich grubo ponad 2 tys. więc mam inną od Ciebie perspektywę.

zaloguj się by móc komentować

onyx @krzysztof-osiejuk 18 maja 2017 19:39
18 maja 2017 20:10

Po niemieckich obozach w czasie II Wojny "temat" się przetoczył a jak napisałeś byli pionierami więc teraz mogą się lekko uśmiechać w trakcie rozmów na zasadzie "co wy wiecie o obozach". Jeśli chce się dominować w gangsterskim świecie brudnej polityki to takie historie są "wartością dodaną". "My Angole". Rosja robi tak samo a ostatnio w niemieckiej armii była afera bo żołnierze w garnizonach mieli różne pamiątki po III Rzeszy. Kult siły.

zaloguj się by móc komentować

Paris @krzysztof-osiejuk
18 maja 2017 20:56

Dobry wieczor Panu,

Jak dla mnie swietny wpis...

... nie wiem jak dawno temu go Pan popelnil... bo zrozumialam, ze o jest jeden z Pana starszych wpisow, ale dla mnie ten wpis jest naprawde rewelacyjny. O tym, ze obozy pracy to "wynalazek" brytolski dowiedzialam sie na blogu Coryllus'a... chyba przy okazji "tematu" Casament'a... redukcji jezuickich... czy "irlandzkiego majdanu"... i bylo to dla mnie ogromne zaskoczenie... zeby nie powiedziec SZOK !!!

Ciagle ten fakt mnie emocjonalnie bulwersuje... jednak nie przypuszczalam, ze poczatki tego "brytolskiego fenomenu" mialy juz miejsce w 1388 roku. 

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @krzysztof-osiejuk 18 maja 2017 19:42
19 maja 2017 17:55

Fakt. Ale "jeden z" to dosyć ogólna kategoria, moze być jeden ze 199 najlepszych. W każdym razie z tych twoich 2000 znaczącą część przeczytałem. Co nijak nie zmienia, że moja ocena jest subiektywna. Sam zresztą wiesz, że "Listonosza" lubię najbardziej, a nie wiem, czy to właśnie z tej książki jesteś najbardziej zadowolony.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować