-

krzysztof-osiejuk : To ja

Zbrodnia i kara, czyli Kowalski

Ponieważ wczoraj, z jednej strony, mój blog pod adresem toyah.pl został zaatakowany przez jakiegoś oszalałego satanistę z Berlina i zmuszony zostałem do ponownego włączenia moderacji, a sam tekst księdza Krakowiaka spotkał się z wyjątkowo marnym odzewem, dostałem cholery i na razie nie chce mi się tam wklejać nic nowego. Pozostaje tylko tekst Księdza. Zachęcam do komentowania. Dziś natomiast tu na tym pięknym, nowym portalu przedstawiam kryminalną historię z bieżącego wydania miesięcznika „Polska bez Cenzury”.


 


 

Lato roku 1966 było o tyle szczególne, że właśnie wtedy w Stanach Zjednoczonych doszło do dwóch zbrodni, które zapisały się w historii tego kraju i narodu na tyle mocno, że jeśli dziś pojawia się temat opętania tak wyjątkowego, że ludzki rozum pojąć go nie jest w stanie, to bardzo prawdopodobnie będą się też musiały pojawić nazwiska takie jak Richard Speck, czy Charles Whitman. O Specku, człowieku, który bez żadnego szczególnego powodu zamordował osiem uczennic szkoły pielęgniarskiej w Chicago, pisaliśmy już tutaj, natomiast z całą pewnością nie ma też powodu, byśmy mieli zapomnieć o owym Whitmanie, typowym „All American Boy”, zasłużonym oraz wielokrotnie nagradzanym żołnierzem Marine Corps, ale też bardzo ambitnym studencie, który w owym pamiętnym 1966 roku, w wieku zaledwie 25 lat – tu też Diabeł jeden wie, dlaczego – najpierw zastrzelił swoją mamę i żonę, następnie udał się w kierunku stanowego uniwersytetu, gdzie zastrzelił kolejne trzy osoby, a następnie wspiął się na górującą nad okolicą wieżę obserwacyjną i dopiero stamtąd zademonstrował swoje niezwykłe snajperskie umiejętności, zabijając 14 osób i raniąc 32. To jego między innymi wyczyn wspomina sierżant Hartman w słynnym filmie Stanleya Kubricka „Full Metal Jacket”: „Czy ktoś z was wie, gdzie ci ludzie nauczyli się strzelać? W Marines. To oni właśnie nam pokazali, czego pojedynczy odpowiednio zmotywowany Marine potrafi dokonać przy pomocy swojej strzelby. Zanim opuścicie moją wyspę, tak jak oni będziecie potrafili osiągać takie wyniki”.

A zatem mamy lato roku 1966, tych dwóch dziwnych, dziś już od wielu lat nieżyjących ludzi, a gdzieś z boku 18-letniego człowieka nazwiskiem Robert Benjamin Smith. Kiedy wspominano go gdy stał się już sławny, powtarzała się opinia, że nikt nigdy by nie przypuszczał, że może się w nim tlić jakaś wyjątkowa przyszłość. Nie był ani szczególnie inteligentny, ale też od innych głupszy, tyle że znacznie mniej od innych kolegów wysportowany, niezgrabny do tego stopnia, że nawet jako już starszy chłopak nie potrafił wiązać butów, czy jeździć na rowerze, no i z całą pewnością był od innych znacznie poważniejszy.

Jego ojciec służył w lotnictwie w stopniu majora, w związku z czym, kiedy Robert był jeszcze dzieckiem, rodzina znajdowała się w nieustannym ruchu, stale zmieniając miejsca pobytu. Koledzy wciąż mu trochę dokuczali z powodu wspomnianej, rzucającej się w oczy niezgrabności, z drugiej jednak strony, dzięki temu że bardzo dużo czytał i potrafił się dzielić wiedzą na temat osób i zdarzeń, zyskał pewną popularność i w pewnym momencie został nawet wybrany do rady uczniowskiej. Jednak z relacji jego znajomych wynika, że praktycznie nigdy w czasie szkolnej kariery nie miał bliskich kolegów, nie utrzymywał kontaktów z dziewczynami, nie brał udziału w przyjęciach, a czas zwykle spędzał samotnie, czytając książki lub oglądając telewizję. Przyszedł wreszcie jednak ów fatalny rok 1966, kiedy Robert Smith, naczytawszy się wcześniej na temat wielkich bohaterów światowej pop kultury, takich jak Cezar, Brutus, Napoleon, Jessie James, czy John Wilkes Booth, których szczerze i gorąco podziwiał, nie mógł też nie usłyszeć o Specku i Whitmanie. Wtedy to właśnie, jak sam to zresztą bardzo chętnie przyznał, jak nigdy wcześniej mocno poczuł pragnienie bycia sławnym. Mając w głowie plan zamordowania 40 osób, pewnego sobotniego poranka, 13 listopada 1966 roku w miejscowości Mesa w stanie Arizona, udał się do miejscowego salonu piękności o nazwie Rose-Mar College of Beauty, o którym wiedział, że zwłaszcza w sobotnie przedpołudnia jest pełen dziewcząt pragnących się z okazji weekendu odpowiednio wystroić. Oryginalny plan był nieco bardziej bogaty, niż ten, który ostatecznie zrealizował. Myśląc o 40 osobach, zamierzał najpierw udać się do swojej szkoły i tam rozpocząć masakrę, a dopiero potem udać się do salonu. Początkowo też otrzymany w prezencie do rodziców pistolet oraz dwa noże, które miał ze sobą, miały stanowić jedynie zabezpieczenie, gdyby sprawy poszły niezgodnie z założeniem. Kiedy więc wyruszał z domu, do szarej papierowej torby zapakował wspomniany pistolet z dodatkowymi nabojami, oraz noże, 60 metrów sznurka, gumowe rękawiczki, ale przede wszystkim komplet plastikowych torebek, które planował założyć swoim ofiarom na głowę i w ten sposób pozbawić je życia. Jednak kiedy się im później przyjrzał, zrozumiał, że jego wrodzone gapiostwo znów nad nim zwyciężyło, a torebki są zbyt małe, a przez to kompletnie bezużyteczne. Wtedy też postanowił, że jednak ominie szkołę i uda się prosto do salonu.

Kiedy jednak przyszedł na miejsce, uzbrojony w otrzymany w prezencie od ojca pistolet, oraz dwa myśliwskie noże, musiał się bardzo rozczarować, widząc, że z jakiegoś powodu w środku znajdowało się zaledwie siedem kobiet, w tym jedna jedyna klientka z dwójką małych dziewczynek. Co gorsza, przez to, że był taki młody, drobny i niewielkiego wzrostu, żadna z pracujących w salonie dziewcząt nie uznała za stosowne potraktować go poważnie. Nawet wtedy gdy już wyciągnął pistolet i zaczął nim wymachiwać, większość z nich uznała, że to musi być jakiś żart. Z relacji jedynej kobiety, która przeżyła, wynika, że któraś z nich nawet zapytała go, czy on się tam przyszedł może powygłupiać, ale ten odpowiedział, że w żadnym wypadku, i żeby dowieść, że mówi prawdę, ją zastrzelił. Najpierw jednak, zdenerwowany takim potraktowaniem oddał jeden strzał w lustro, a następnie zmusił wszystkie do przejścia na zaplecze, gdzie następnie kazał im się położyć twarzą do podłogi w taki sposób, by ich głowy łączyły się w środku, natomiast ciała tworzyły kształt sześcioramiennej gwiazdy. Kiedy jedna z kobiet zaczęła się modlić, Smith zapytał ją, co robi. Gdy jej koleżanka, wciąż prawdopodobnie nie do końca pewna, że to co się dzieje, dzieje się naprawdę, wyjaśniła mu z przekąsem, że dziewczyna się modli i że ma nadzieję, że ten „nie ma nic przeciwko temu”, Smith odpowiedział, że owszem, ma, i strzelił modlącej się kobiecie w tył głowy. Czy to jednak ze zdenerwowania, czy przez wrodzony brak koordynacji, strzał okazał się nieskuteczny, w związku z musiał do niej strzelić jeszcze raz i jeszcze raz – dopiero wówczas skutecznie.

A potem szedł od jednej kobiety do drugiej, strzelając każdej w tył głowy. Ostatecznie zabił pięć osób, 27-letnią Joyce Sellers, jej trzyletnią córeczkę, Debbie, 18-letnią Glendę Carter, również 18-letnią Mary Olsen, oraz 19-letnią Carol Farmer. Pracownica salonu Bonita Sue Harris została postrzelona dwukrotnie, w głowę i w ramię, jednak ocalała udając nieżywą aż do przyjazdu policji. Poza nią atak przeżyła już tylko druga, zaledwie trzymiesięczna córeczka Sellers, Tamara, którą matka, zanim zginęła, osłoniła własnym ciałem. Skoro już przyszło nam opisywać ów terror z taką dokładnością, należy jeszcze dodać, że mimo dwukrotnego postrzału w głowę, trzyletnia Debbie wciąż nie chciała umrzeć, w związku z czym Smith zabił ją nożem.

Kiedy przybyła policja, Smith ani nie stawiał oporu, ani nawet nie próbował uciekać. Wydawało się wręcz, że na przyjazd policji czekał. Tuż po aresztowaniu, najpierw wybuchnął śmiechem, przekazał policji torbę z pistoletem, amunicją, sznurkiem i nożami a następnie, zapytany, czemu zabił te kobiety, odpowiedział, że „chodziło tylko o to, by zdobyć nazwisko”. Podczas wstępnego przesłuchania przyznał też, że nie spodziewał się oczywiście znaleźć w salonie małych dzieci, jednak nie żałuje tego co zrobił, bo „wiadomo, że z tych dziewczynek wyrosłyby w końcu dorosłe kobiety”. Zapytany, czy gdyby na miejscu znalazła się jego siostra, też by ją zastrzelił, odpowiedział, że jak najbardziej, dodając, że kiedy zabijał swoje ofiary, był w „autentycznie szampańskim nastroju”.

24 października 1967, po trwającym nieco ponad miesiąc procesie i po zaledwie dwugodzinnej naradzie sąd skazał Roberta Benjamina Smitha na śmierć i pewnie stan Arizona postarałby się, by go jak najszybciej posadzić na krześle, gdyby nie to, że obrona Smitha podważyła rzetelność zeznań jednego ze świadków i po czterech latach sąd zmuszony był zebrać się ponownie i cały proces przeprowadzić od początku. Mimo że Smith ostatecznie przyznał się do winy, za drugim razem wyrok śmierci został podtrzymany, jednak nieszczęśliwie bardzo mniej więcej w tym samym czasie Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych ogłosił moratorium na wykonywanie kary śmierci, w związku z czym za popełnione zbrodnie zamieniono Smithowi egzekucję na dwa wyroki 99 lat więzienia.

Już na sam koniec proszę mi pozwolić na pewną szczególną bardzo refleksję. Otóż cała ta historia, którą sobie własnie przypomnieliśmy ma zupełnie niezwykły epilog. Dziś Smith ma już niemal 70 lat i dożywa swych dni w jednym z więzień w Arizonie. I choć trzeba przyznać, że jakąś sławę przez swój straszny czyn zyskał, o czym musi świadczyć choćby i ten tekst, musi być mu bardzo smutno, że, w odróżnieniu od innych powszechnie znanych morderców, nawet głupia Wikipedia na jego temat milczy. Pisząc niniejszy artykuł chciałem się przynajmniej dowiedzieć, czy jego czarni koledzy z celi traktują go choćby w połowie z takim „szacunkiem”, jak przez wiele lat traktowali jego wielkiego bohatera, Richarda Specka, ale o tym też cały internet milczy. Nawet nie wiemy, czy gnijąc tam w tej swojej zapomnianej celi Smith, podobnie jak to robił, kiedy był jeszcze dzieckiem, o Bogu mówi „tak zwany Bóg”, czy może coś przez ten czas zrozumiał. Jakby tego było mało, naprawdę trudno sobie wyobrazić nazwisko bardziej pospolite niż Robert Smith. Siedzi sobie ten dureń w celi, wklikuje w Google’a frazę „Robert Smith”, a tam kolejny koncert zespołu The Cure. Czyżbyśmy musieli po raz kolejny przyznać, że jest pewien rodzaj kary, której dokuczliwość może przekraczać wszystko, co sobie na ten temat wyobrażamy?


 

Przypominam, że moje książki są do kupienia w księgarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl


 


 


 



tagi: robert smith  polska bez cenzury 

krzysztof-osiejuk
1 czerwca 2017 10:07
11     1730    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Czepiak1966 @krzysztof-osiejuk
1 czerwca 2017 11:01

"Wydawało się wręcz, że na przyjazd policji czekał. Tuż po aresztowaniu, najpierw wybuchnął śmiechem, przekazał policji torbę z pistoletem, amunicją, sznurkiem i nożami a następnie, zapytany, czemu zabił te kobiety, odpowiedział, że „chodziło tylko o to, by zdobyć nazwisko”."

 

Po co Pan to nazwisko przypomina?

zaloguj się by móc komentować


Czepiak1966 @krzysztof-osiejuk 1 czerwca 2017 11:48
1 czerwca 2017 12:11

Smith?

Jakoś takich Kowalskich tu u nas brakuje. 

zaloguj się by móc komentować

Godny-Ojciec @krzysztof-osiejuk
1 czerwca 2017 12:31

Znam jednego Kowalskiego co się umie posługiwać bronią, ale on jest z Madagaskaru.

zaloguj się by móc komentować


krzysztof-osiejuk @jaguar 1 czerwca 2017 13:17
1 czerwca 2017 13:30

Bardzo. Głębokie jak studnia bez dna.

zaloguj się by móc komentować

chlor @krzysztof-osiejuk
1 czerwca 2017 15:24

Był taki wyjątkowo dziwny przypadek. Oficer amerykański wstał w nocy,  zamordował żonę i swoje dzieci po czym poszedł spać, i jakoby nic nie pamiętał. Rano wpadł w szaleńczą rozpacz i wezwał policję by szukała sprawcy. Oczywiści wszystkie ślady świadczyły o jego winie. Badania wykazały że był całkiem normalny i zdrowy umysłowo. Nie pamiętam jak to się skończyło. Widziałem dawno film oparty na tym wydarzeniu. Jeśli to wszystko prawda, to jest spory problem.

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-osiejuk @krzysztof-osiejuk
1 czerwca 2017 18:59

Ten film nazwywał się po polsku "Harry Angel", a w oryginale "Angel's Heart". Bardzo dobry, wstrzasający film o opętaniu.

zaloguj się by móc komentować

chlor @krzysztof-osiejuk 1 czerwca 2017 18:59
1 czerwca 2017 19:12

Nie ten film. To był zwykły kryminał o dziwnym przypadku. Podzielam twój podziw dla filmu "Harry Angel". Horror prawdziwy, czyli mówiący w sposób możliwy dla pojęcia dla ludzi, o tym czym jest Piekło i jego funkcjonariusze. Niczego tak bliskiego strasznej prawdy nie oglądałem.

zaloguj się by móc komentować

beczka @krzysztof-osiejuk
1 czerwca 2017 20:17

Są tacy złoczyńcy jak Speck, ktorzy kończą jako gwiazdorzy talkshowów i progeramów tv i tacy jak Smith, którzy chociaż czynią podobnie to kończą bez rozgłosu. To jest ciekawe z tym rozgłosem. W naszym wymiarze sprawiedliwości karierę zrobił "Masa", który napisał książkę, występował w talkshowach-POP wyrażnie potrzebuje takich ludzi. Musi być jakiś słynny złoczyńca, którego będzie się pokazywać jak w cyrku. To chyba o to chodzi.

Smith nie nadaje się do cyrku i temu jest skazany na zapomnienie. Nawet to co powiedział policji, że mu chodziło o to by zdobyć nazwisko, nie nadaje się do show.

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @krzysztof-osiejuk
1 czerwca 2017 21:02

Tu mamy opis człowieka ewidentnie zaburzonego. Kara pełni w tym wypadk wyłącznie funkcję ochronną dla reszty społeczeństwa. Nie sądzę, żeby ten nieszczęsny psychopata był w stanie poczuć się ukarany. Nawet zapomnieniem. Pewnie uznałby to za spisek klawiszy, którzy ukrywają przed nin, jaką sławą cieszy się za murami. 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować